poniedziałek, 1 października 2012

"KRWAWE ŻNIWA"

 
"Khorne requires blood! He cares not from whence it flows!"


Khorne łaknie krwi, nie dbając o to skąd owa krew popłynie. Przez lata, w imieniu Pana Wojny składałem krwawe ofiary. Od zamaszystych pchnięć mego prężnego zapinadła poległo wielu. Pierwszy fekalny skalp zerwałem już w 2006 roku, a jego dawca pewnie nawet nie pamięta "złego dotyku", którym rzeźbiłem heretyckie wzory w płatach jego miękkiej tkanki. Nic w tym dziwnego - umysł wypiera złe wspomnienia. Są jednak tacy, którzy uczucie pękania chowają głęboko w sercu, podsycając nim słuszny gniew. Gniew, żywiony do samego siebie. Nie jest bowiem haniebnym, przegrana z lepszym graczem. Prawdziwą klęską jest popełnienie dwa razy tego samego błędu. Wspomnienie Zapięcia pozwoli spamiętać błędy, którymi usłana była prowadząca do niego droga...




I tak oto tegoroczna Arena pozostawiła mnie 'rozdartym' emocjonalnie. Początkowa euforia, wywołana pozyskaniem dwóch nowych Zapięć do i tak już pokaźnej kolekcji, przeminęła wraz z zakończeniem ostatniej bitwy. Poprzedni raz czułem się tak dwa lata temu, pokonany przez Niemieckiego Najeźdźcę podczas Drużynowych Mistrzostw Europy. Tym razem winowajcą był Polak. Raca sprawnie, oraz w elegancki sposób, sprowadził mnie do parteru. Wynik bitwy 11/1, czyli idealne 20/0, wraz z rozbiciem. Wszystko za sprawą mej własnej brawury, pazerności, braku ogrania z armią Necronów, a przede wszystkim niewystarczająco zaciśniętych pośladów. Pokonała mnie najstarsza prawda o grze w Warhammera: Pustka w głowie - leci krew... Krew popłynęła. 


Ja postrzegam przebieg Areny właśnie tak...




A sama Arena... Turniej się udał. Pomimo wielu znajomych mordek - frekwencja nie dopisała. Było za to naprawdę wygodnie, przez co grało się dobrze. Terenów też nie brakowało. Wbrew pewnym problemom logistycznych, niosącym za sobą spore opóźnienie w terminie dostawy części giftów). Panowała zacna atmosfera, różnorodność armii i rozpisek. Główną zaletą tegorocznej Areny jest to, że zjednoczyła wielu zwaśnionych, buńczucznych Krakowian pod jednym sztandarem. Turniej odbył się...




 Pogrążony w zadumie, kojony falami kreatywnej nostalgii, zbieram siły na kolejne eventy. Liczne zwycięstwa czynią nas gnuśnymi i zbyt pewnymi siebie. Porażki to lekcje, mające na celu wzmocnić nas poprzez ból. Wpatruję się więc w powyższe dzieła Emily Rose Hart i wierzę, że nadejdzie ten czas, gdy sam stworzę podobne kreacje. Wieczny strumień krwi nie może się zatrzymać...

 


Pozdro600!
Nazroth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz