środa, 12 września 2012

"MONTE DZIECKA CZAS" - Bitwa o Czekoladę Typhusa

W swojej karierze rozegrałem setki bitew. Z początku zapisywałem wyniki wszystkich potyczek, rozegranych swoim Zakonem Space Marines. Z czasem zajawka przeszła, kiedy po dwóch latach ilość wpisów przekroczyła 500. W miarę jak dojrzewały moje umiejętności, a Kosmiczni Marines stawali się dla mnie prawdziwym orężem - poznałem nowy smak zwycięstwa. Już na etapie "średnio-niskiego poziomu gry" odkryłem, że tak naprawdę liczą się wyłącznie chwile niekwestionowanego triumfu. Moment, w którym jeden gracz dominuje niepodważalnie, a drugi, choć często psioczy pod nosem i narzeka na rzuty, może tylko patrzeć i zaciskać pięści. Umiejętności można zakwestionować. Dotychczasowe osiągnięcia można podważyć. Można dyskredytować graczy na każdym kroku, wliczając w to ich poziom wiedzy i gry. Chwila prawdziwego, wywalczonego w pocie czoła zwycięstwa jest nietykalna. Krótka, ulotna, ale nie da się jej odebrać.



I tak poznawałem smak dominacji, co nieubłaganie prowadziło mnie w coraz to mroczniejsze zakamarki zakazanych doznań. Zgłębiałem tajemnice sztuki Zapinania. Z początku jak gdyby po omacku, stąpałem po ścieżce wyznaczonej przez podszepty Slaanesha. Z czasem emocje były tak silne, iż wielokrotnie krzyczałem w emfazie heretyckie słowa. 'Zapiąłem', rozbrzmiewało na turniejowych salach, gdy zdobywałem kolejne fekalne trofea. Do aktu Zapięcia rychło dołączył cały Rytuał, by po latach stworzyć towarzyszącą mu Ideologię.
Ideologię, której najświeższą ofiarą padł niejaki Typhus, trzynasta ofiara Zapięta przeze mnie na turnieju wysokiej rangi.

Dziś opowiem historię tego nikczemnego aktu.



Wszystko rozegrało się dnia dwudziestego szóstego sierpnia roku pańskiego dwa tysiące dwanaście. Po czterech udanych bitwach na 3 City Heresy, nadeszła długo wyczekiwana pora pojedynku ostatecznego. Uzbrojony w rozpiskę z 'Pryncypałów Wojny' doczekałem się wyników parowania. Z początku, nie byłem pewien kim jest mój przeciwnik. W głowie świtało mi dwu członowe nazwisko wylosowanego oponenta, jednak nie mogłem dojść skąd znam tajemniczego jegomościa. Chwilę później oświecił mnie jeden z przemykających nieopodal kolegów -stanąłem naprzeciw Typhusa. Jego orężem okazała się następująca rozpiska: Armia: Grey Knights Coteaz, 2 Techmarinów, 10 Termosów, Autodred, 2 Razory HB&Psammo, 2 Chimery, 4x 3 Warrior Acolyte,  2 Sraven,
Po czterech bitwach bez głębokiego zamoczenia, poczułem że nadchodzi mój moment. Typhus to wychowanek Warszawy. Liczyłem się z faktem, iż od małego karmiony jest Powergamingiem i sneaky taktyką. Na szczęście w zasadzie jest jeszcze 'mały' stażem, dlatego postanowiłem, niczym dobry wujek, pokazać mu prawdziwą męską grę.

Kiedy w końcu obaj znaleźliśmy się przy stole, Typhus zaproponował zamianę paringów. "Sędziowie już się zgodzili". Zapytałem z kim miał bym grać, na co odpowiedzią było, iż z Docentem. Hmm, nie namyślając się nazbyt długo (heh) odparłem, że "nie ma chuja, gramy". Rozpoczęliśmy niezbędne preparacje. Po chwili chcąc wprowadzić dobry nastrój rozgrywki zaproponowałem, że jeżeli bardzo zależy im na zamianie to w sumie pójdę na ustępstwo, ale wtedy mój oponent był już na tyle zacietrzewiony poprzednią odmową, że nie był zainteresowany. I niech nikt nie zrozumie mnie źle - atmosfera była ok, Typhus grał konkretnie, znał pewne sztuczki, wiedział co się dzieje i wydaje mi się - nie żywił urazy. Zaakceptował wyrok losu i rzeczowo zabrał się do działania.

Szybko uzgodniliśmy co jest impasem, obskoczyliśmy Area Terrainy, w tym także ruiny (standardowe losowanie na 4+), lasy itd. Nie było z tym żadnych problemów, wszystko przebiegło bardzo sprawnie.

Pole Bitwy

Typhus wygrał rzut na rozpoczęcie i pomimo moich pozornie błahych, acz okrutnie zwodniczych podszeptów, podjął słuszną decyzję - oddał zaczynanie.

Wystawiłem na stole wszystko, za wyjątkiem Landka z Kowalami i Vulcanem, który po raz trzeci w historii tego turnieju, dostał Outflank na tabeli Warlord Traitów. Scoutów posłałem do Infiltracji. Wiedziałem, że Terminatorzy Typhusa wejdą do Sravenów, a zatem na stole nie mogło być zbyt wiele. Zachowanie jego Scoringów było dość proste do przewidzenia, musiałem je tylko Ztandonizować zanim z odsieczą nadleci prawdziwe zagrożenie.

Wystawienie

Typhus rozsądnie podzielił armię. Dreda, dwa Razory z Akolitami, oraz dwie puste Chimery wystawił na stole. Pod osłoną terenów był całkiem elegancko zabunkrowany. W zasadzie nie miał wyboru - coś musiał wystawić, by przeczekać na swoje Latacze. Ja postanowiłem rozegrać to raczej na pewniaka - nie ryzykując szaleńczym wypadem do jego strefy (z nadzieją na zabicie wszystkiego od ręki). Zdawałem sobie sprawę z wyporności tego zakitranego kontyngentu.

Podsumowując: Na stole zdecydowałem się zamieścić 2TFC, Dreda, 2 minimaksy z LC, 2 Razory z Melto-Pultą, oraz AB. LRR z wkładką poszedł do Outflanka a Scouci... cóż zapomniałem ich wystawić i za pozwoleniem Typhusa posłałem ich do Outflanka...

Rezerwy

Tura pierwsza nie obfitowała w straty. Noc, ciemna niczym niedźwiedzia dupa, wymusiła pewne ruchy. Przemieściłem jednostki tak, by oświetlić dwa cele - Razorbacki. Dzięki temu byłem w stanie urządzić 8-blastowy koncert, jednocześnie obejmując oba transporty i Dreda. Typhus dzielnie Coverował i skończyło się na jakimś glanie. Tura bez większej wartości.


Nazroth R.1

Przeciwnik również nie popisał się zanadto siłą ognia. Przytulił Dreda do terenu, dając mu lepszy Cover. Potem popierdziało trochę w moje AB i Dreda i poza jedną raną na motorze nic właściwie się nie stało.

Typhus R.1
 

Druga tura to zupełnie inna kwestia. Na stół wjechał mój Speartip, symbol rychłego rozpierdolu. Zarówno LRR, jak i Scouci pojawili się punktualnie i po tej samej stronie pola bitwy. Przypadek? Wątpię - podobnie jak wylosowanie Outflanka w trzech, na pięć bitew - wiedziałem, że Bogowie Chaosu wybrali mnie na swojego faworyta. Chcieli zobaczyć dobre kutaszenie - moim obowiązkiem było dołożyć wszelkich starań, by ich zachciankę spełnić. Ruszyłem do natarcia. LRR mógł bez przeszkód obstrzelać plecki Dreadnoughta, a AB postanowiłem wykorzystać do otwarcia pełnego transportera. Razory nadal trzymałem na tyłach - potrzebowałem tych melt na wypadek pojawienia się Ravenów. Stawiając wszystko na jedno pierdolnięcie, wysforowałem Dreda zza swojej ruiny, aby obstrzelać jego nemezis na czysto. Strzelanie nie przyniosło wielu efektów. W zasadzie bonusem było otwarcie Razorbacków i późniejsza salwa z Tandosów, pacyfikująca wkładkę jednego z nich. Szarża AB na wkładkę, wysiadającą z drugiego (po strzale z MM) zakończyła się totalną anihilacją Warrior Akolitów. Motory z masakry ustawiłem przed LRR na tyle blisko - by uniemożliwić wystawienie się Latacza między obiema jednostkami, a na tyle daleko - by stojąc przed nimi nie był w stanie otworzyć LRR na 12" z MM.

Nazroth R.2

Ryk silników oznajmił pojawienie się jednego ze Sravenów. Lord Coteaz w akompaniamencie 5 Terminatorów i Techa wlecieli na pokładzie podniebnego Transportera. Wpierw Typhus próbował ustawić się pod strzał w LRR, ale szybko zmienił zdanie i podjął (słuszną) decyzję wymiany flanki za flankę. Nowo obraną strategię podparł wysłaniem wchodzących na stół WAkolitów w przeciwległy róg stołu (z nadzieją na ich uchowanie w pobliskiej Ruinie). Trzask - prask i ze stołu zniknął mój Dreadnought, oraz połowa Scoutów.

Typhus R.2

Wietrząc kłopoty, zaatakowałem bez litości. Raven nad głową budził mój niepokój, tym bardziej, że melty miałem stosunkowo daleko. Nie spodziewałem się ataku na Thunderfire Cannony - do tego się przyznam:) Zwinąłem delikatnie prawą flankę, przemieszczając się ku środkowi. Scouci okupowali uwagę Chimer bawiąc się z nimi w strzały na boczek i pupę. Jeden Thunderfire wydłubał WAkolitów z Ruiny, a drugi z pomocą minimaksa zadał HP na Lataczu. Dreadnought GK podążył śladami swojego krewniaka. Zniszczyłem Chimerę. Ot takie pitu - pitu.

Nazroth R.3

Typhus nie dawał za wygraną. Ba! Chwycił inicjatywę za rogi i wtoczył się na stół drugim Sravenem. Postanowił ukarać moje zuchwałe poczynania, odcinając mnie od Celów Misji w mojej strefie. Coteaz rozkazał swojej obstawie Disembark, a sam zaopiekował się w ładowni przerażonym Techmarinem. W zasadzie większość akcji rozgrywała się na mojej połowie stołu. Minimaks trzymający prawy Objective został dosłownie anihilowany. W tym samym czasie drugi Raven po Evadzie z mojej tury opluł trochę pobliskie składy na lewej. Terminatorzy ustawili się do łączonej szarży i... i musiałem wyjaśnić Typhusowi jak to obecnej edycji wygląda. Wpierw wykonałem Overwatch dwoma składami rzecz jasna. Na tym etapie zabroniłem mu również rzucić mocy, o których w kluczowym momencie zapomniał. Nie myślcie, że jestem kawałem wąskodoopego Powergamera - za pierwszym razem pozwoliłem mojemu oponentowi rzucić moce po czasie. Ten 'raz' był drugi z rzędu, a sytuacja zdawała się znacznie bardziej delikatna. Koniec końców, Terminatorzy wskoczyli w swój priority target zostawiając Tandosa w spokoju. Zabili 4 z 5 Marines, zostawiając przy życiu Lascannon, który ma się rozumieć - uciekł kilka cali.

Typhus R.3

Jeden Raven w Hover Mode - zapowiadało się niezłe Ptakobicie. Niestety przeszkadzali mi w tym Terminatorzy, dlatego to nimi postanowiłem zająć się w pierwszej kolejności. Flammen, Plazmen, Melta-pulta - Ostał się jeden Termos. Obstrzelałem też ma się rozumieć oba Raveny, niestety bez większego efektu. Ponieważ cele priorytetowe znajdowały się na Południu stołu, a moi Scouci grzecznie Pinnowali na glebie - chwilowo dałem Północy odpocząć od swojej uwagi. No, może wyjątkiem było ruszenie jednego Razora w kierunku Celu Misji na Północnym Zachodzie. Gra powoli dobiegała końca, wolałem mieć pewność.

Nazroth R.4

Nie wiem, czy to za sprawą delikatnej paniki, czy pod wpływem zbliżającego się końca gry - Typhus popełnił dwa poważne błędy. Pierwszym było zejście drugim Sravenem w Hover Mode i koncentracja ognia na moich Scoutach, poprzedzona ruchem w żelazne kleszcze większej części mojej armii. Drugim było zapakowanie Terminatora na pokład pierwszego Sravena, by wraz ze wszystkimi pasażerami przemieścić się w dogodniejsze miejsce. Raven ów wypluł całą swoją moc w mojego dzielnego Lascannoniarza, jedynie po to by w tumanach opadającego kurzu dostrzec błysk jego złowrogich, jak najbardziej żywych, oczu. Nadeszła pora na heroiczne czyny.

Typhus R.4

Dostając od oponenta niespodziewanie przyjemny i zarazem trafiony prezent, od razu zabrałem się za rozpakowywanie. Terminatorzy opuścili LRR pogwizdując pod nosem jakąś skoczną pieść, zasłyszaną pewnikiem na zlodowaciałych pustkowiach Homeworldu Bestii Zamieci. Otoczyli Sravena 2. Chcąc wspomóc ich w tym trudnym zadaniu, ulokowałem AB w taki sposób, by mogły wybrać cel z pomiędzy obu Lataczy. Sraven 1 naprawdę się starał, to trzeba mu przyznać. Prężnie znosił  wzmożoną kaskadę tysiąca Melt, by w rezultacie ulec przyczajonemu na ziemi snajperowi - Taktycznemu z Lascannonem. TAK - SM z LC był niezaprzeczalnie najsroższą bronią, elementem zaskoczenia, a jednocześnie filarem, na którym oparłem nie tylko rozpiskę, ale i strategię! Udowodnił, że było warto! Chłopcy z placu broni wysypali się z dymiącego wraku, by doznać rychłej Tandonizacji, oraz posmakować kilku pestek z HB. Przeżył Coteaz i Terminator. Techmarine załkał 'mamusiu', po czym otulił się wrakiem Storm Ravena i tak zakończyła się jego przygoda. Na przeciwległym krańcu stołu dzielny Vulcan dołączył do oddziału Scoutów, by zbliżyć ich do Celu Misji. Zablokowałem się też Landkiem, na wypadek cudownego ocalenia 'na bank martwego' Ravena 2. Chwilę później aktywacja głowic młotów energetycznych oznajmiła koniec występu Hoverującego Latacza. W zasadzie nie było co zbierać, gdyż liczne trafienia wywołały pokaźną eksplozję. Gdybym wierzył w fart, stwierdził bym, iż 'niefartem' okazała się śmierć jednego z Młotkowych. Otaczali podstawkę Latacza i mieli ogromne szanse ubić kilku transportowanych przezeń Terminatorów. Okrutny los zadecydował inaczej. Zbroja Kowala skapitulowała, a GK mogli dokonać względnie bezpiecznej Dissembarkacji.

Nazroth R.5

Na tym etapie gry, w moim przeciwniku dokonała się nieoczekiwana przemiana. Typhus naprawdę nieźle rozkminił swoje najbliższe poczynania. Coteaz i Terminator poprzysięgli zemstę na Snajperze. Nie strzałem, a szarżą - co nie tylko pozbawiło by mnie Troopsa, a dostarczyło Typhusowi cennych punktów za Znacznik. Terminatorzy z drugiego wraku także wybrali się po Cel Misji, biegnąc w jego kierunku. Plan był naprawdę dobry, a Typhus zaciskał dzielnie poślady. Walczył o punkty, nie dawał za wygraną. Marzenie o przetrwaniu prysło, kiedy mój Snajper znów kulnął szóstkę, tym razem z Overwatcha. Dopiero wtedy zrozumiałem, że od samego początku strzelał w Terminatora - a nie do wiozącego do Sravena! Jak to zwykle w bajkach bywa - dobro zwyciężyło, pozbawiając Scorującego Termosa głowy. Coteaz nie doszarżował, zabrakło cala - okupowanego przez dymiące truchło Szarego Rycerza. Spodziewałem się końca gry...

Typhus R.5

Niemniej ten nie nastąpił. Bogowie Chaosu, zapewne znajdujący się pod wielkim wrażeniem mojej mistrzowskiej gry pełnej szóstek i eksplozji, darowali mi ostateczną turę zagłady. Równie prawdopodobnie tura wykulała się, ponieważ nareszcie przestali ją blokować. W końcu w czterech na pięć bitew, rozegrałem minimalną ilość tur:]

Z szansy skorzystałem. Coteaz bez Inva chwycił Plasma Pistole, potem trochę HB i innego śrutu. Padł od Laski. Terminatorzy na ten czas byli już otoczeni. LRR, melty, a na koniec Kowale. Przeciwnik podał mi rękę, wypuścił kilka 'suchych chuchów' i skonał na polu Plastikowej Chwały.

Nazroth R.6

Na koniec podarowałem Typhusowi kawałek czekolady zwycięstwa, przygotowanej specjalnie na tę okazję. Chciałem by poczuł choć odrobinę słodyczy, którą ja czułem. Jest jeszcze młody, nie mogłem odebrać mu dzieciństwa - w końcu "Monte - dziecka czas".




Tu pragnę zaznaczyć, iż istnieje pewne prawdopodobieństwo przekłamania przebiegu tej bitwy. Ludzka pamięć bywa zawodna, a od momentu Zapięcia minęło już sporo czasu. Mimo to, starałem się oddać przebieg zdarzeń najrzetelniej, jak to tylko możliwe. Każdemu, kto dobrnął do tego miejsca - gratuluję samozaparcia. Wszystkim tym, których kakało doznało uszczerbku w trakcie 3 City Heresy, dedykuję tę oto piosenkę Budki Suflera:


PS: Ten wpis powstawał na przestrzeni czterech dni... jakaś masakra:P




Pozdro600!
Nazroth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz