niedziela, 8 lipca 2012

GRZECH KOSTNEGO DUPODANIA - "SLAANESH RADZI JAK GRAĆ" cz.4

W zasadzie miałem po prostu podpiąć ten wpis pod "Slaanesh radzi..." i obrócić go w żart, niemniej jednak sam koncept, jak za chwilę się dowiecie, budzi we mnie zbyt wiele negatywnych emocji. Z tego też powodu dzisiejszy wpis określił bym mianem hybrydy porad turniejowych rodem z Oka Terroru z coraz to popularniejszym Haterstwem.

Slaanesh, Bóg  przebiegłości błogosławi swoich mrocznych czempionów. Ekstrawagancki zestaw kości nagradza zażenowaniem przeciwnika. Regularną wymianę turniejowego zestawu nagradza oślepiającym połyskiem. Pazerne trzymanie kości wyłącznie dla siebie nagradza fartownym Zapięciem.


 "Samus is the man beside you. Samus will gnaw upon your bones"
HH. Horus Rising


Prawdziwi tytani sportu, jakim jest Turniejowe Granie w Warhammer'a 40,000, przywiązują wagę do niezbędnego sprzętu. Potrafią w pocie czoła selekcjonować kości, tylko po to by wybrać te 'najlepsiejsze'. Bywa, że godzinami okupują sklepowe lady, testując każdą kość z osobna, tym samym bezpowrotnie tracąc szansę na dobre bzykanie. Grunt to wybrać kości grywalne, czytelne i przede wszystkim piękne. Nic nie cieszy bowiem bardziej niż '6' wyturlane na naszej ukochanej, przepięknej, ekstrawagancko zabarwionej kości. 

Osobiście nie należę do wielbicieli testowania kości (wybieram bzykanie). Kupuję zestawy, które przyjemnie łechtają me hedonistyczne zmysły i pasują do ogólnej koncepcji. Często selekcjonuję kości do konkretnych zadań dbając o to, by dla przykładu niebieski kolor stosować do Lascannonów i Power Weaponów, a Czerwony do zwykłych strzałów. Oszczędzam czas, a mimo to poświęcam mnóstwo energii. Jestem też sentymentalnym bytem, dlatego kości do chwili całkowitego zmatowienia (równoznacznego z przejściem na kościaną emeryturę i zakupem nowego zestawu) miłuję jak własne dzieci (trzymam je w beczkach po ogórkach, czasem w pojemniku na pościel bo to jest aktualnie na topie). I tak oto nabrzmiałe od mocy kości zabieram ze sobą na turnieje by...

No właśnie. By raz na jakiś czas spotkać parówę, która nie przyjmie do wiadomości, że nie chcę tych kości pożyczyć. Moja historia jest długa, rozjątrzona i posypana solą dlatego w skrócie: Jadąc na turniej ze swoimi wyselekcjonowanymi i wycackanymi kośćmi należy liczyć się z faktem, że jakaś zabobonna faja zażyczy sobie zmieszania obu zestawów (naszego i własnego). Nie mówię tu o graczu, który niewinnie wysunie taką propozycję, bądź po prostu nieodpowiednio się wyposażył i nie ma własnych kości. Mam na myśli zabobonnego fanatyka, doszukującego się teorii spiskowej, a już w szczególności takiego, który dziesiątki razy dostał w anusa i zwala na rzuty, a zatem chce złapać boga za jaja i zastosować kości, które stosuje jego kat. Na nic wtedy tłumaczenie, że 'to moje kości', że 'zapłaciłem za nie między 300-500zł'. Przeciwnik bez pardonu przymusza, by udostępnić mu swoją własność, pomimo wyraźnych sygnałów, że nie mamy na to ochoty. Osobiście odbieram to jak wymianę koszulkami pod przymusem, lub zamianę lewego buta przed bitwą.

Oczywiście zazwyczaj mamy do czynienia z cywilizowanymi ludźmi, którzy rozumieją pojęcie własności i przyzwolenia. Wtedy każdy gra swoim zestawem, czuje się dobrze i gra przebiega w miłej (bądź nie) atmosferze. W wyjątkowych sytuacjach przeciwnik da nam wyraźny sygnał, że psychicznie się poddał, sięgając, pomimo ustaleń, po naszą kość i rzucając z jej pomocą jakiś istotny rzut. Jeśli statystyka się do nas uśmiechnie i rzut się nie powiedzie - zyskamy podwójnie. W końcu kto igra z ogniem - parzy sobie wacka. Zrezygnowany przeciwnik sięgający po naszą kość w chwili słabości, rzucający na niej gałę w istotnym momencie gry - przegrywa podwójnie i to z samym sobą. Trzeba mu tylko wypomnieć, że niepotrzebnie brał tą kość i gdzieś głęboko w mózgu incepcja zrobi już swoje:)


 "Żeby kość się dobrze brała, leży na niej moja pała"


 A co zrobić w momencie, gdy jesteśmy już zmęczeni wmawianiem sobie korzyści z faktu podbierania naszych kości? W końcu triumf nad przeciwnikiem, który nie zdaje sobie sprawy ze swojej porażki to żaden triumf. Ogień należy zwalczać ogniem, a parówę - parówą. Należy dosłownie położyć na to pałę. Tak też uczyniłem i tak radzę zrobić każdemu, kto wybiera się na turniej. Utulić swojego pałasza w zestawie turniejowych kości. Ukochać go różnorodnością wyników i barw. Zrzucić kajdany smutnej izolacji. Czas otworzyć się na ludzi, wręcz wpychać im do ręki nasze kutaszone kości. Bierzcie i turlajcie z tego wszyscy, albowiem na siłę, bądź nie na siłę - cza dzielić się z bliźnim.

PS: Ciekawostki językowe:
Bone: kość
Boner: wzwód
Bonbonierka: Opakowanie pełne zakutaszonych kości.

Pozdro600!
Nazroth




2 komentarze:

  1. Kostki Slanesha, wykupiłem u was na sklepie każdą różowo-czarną kostkę następnie wsadziłem wszystkie do takiego samego pudełeczka po cukierkach ślazowych (które żeby miało swoją magiczną moc trzeba wpierdolić wszystkie) jakie ma/miał Kuba Rybak! Zostały przed wojną światów kutaskiem odpowiednio namaszczone i nieświadomi przeciwnicy w ostatniej grze rzucali nimi właśnie same 1.

    -Olsson

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olsson miałem ci to powiedzieć już wiele lat temu. Jestem twoim ojcem.

      Usuń