wtorek, 10 lipca 2012

TAJEMNICA SPOWIEDZI cz.1 "OGRY MAJĄ WARSTWY"

 Bracia parafianie!

Dziś nadszedł radosny dzień. Przy konfesjonale zagościł bowiem osobnik zdawało by się 'turniejowo' martwy, a jednak chwilowo zmartwychwstały tylko po to by na łamach tego bloga zrzucić z obolałych ramion balast grzechu. Odważył się, przyszedł i w zamian za garść snickersów zdradził wszystkie swoje tajemnice, rozpoczynając tym samym zupełnie nowy cykl wpisów - TAJEMNICĘ SPOWIEDZI!





Przedstawiam pierwszy w historii bloga wywiad: 
NAZROTH vs EMERYT


 "Ta jest suczko, smagaj ten dziarski zadek!"



Zauważyłem, że ostatnimi czasy szeroko udzielasz się na Warszawskim forum WH40K Gloria Victis. Kiedyś do Warszawiaków najpierw się strzelało, a dopiero później zadawało pytania. Co się zmieniło?

GV to w tym momencie zupełnie inny twór niż jeszcze parę lat temu. Forum już dawno stało się tak naprawdę największym ogólnopolskim skupiskiem ludzi związanych z 40k - i to niekoniecznie graczy. do tego bardzo poprawiła się moderacja - oczywiście - offtop się zdarzy, ale staramy się na bieżąco deaktywować potencjalnie niebezpieczne lub wkurwiające jednostki. Z dobrym skutkiem. Zdecydowanie pomaga fakt, że Alisr - główny admin - jest zupełnie z 40k nie związany, więc jak coś mu nie pasuje - jeb jeb jeb i po sprawie, bez cackania się.
Zdecydowanie wolę GV od np. takiej Gildii, która jest bardzo nieprzyjazna dla początkujących, a do tego generuje ruch na poziomie zero - stąd zresztą moja sugestia (która przeszła bez echa), by Gildię wreszcie porzucić, a w zamian rozbudować forum ligowe, coby było bardziej noobfriendly.

W sprawie Gildii w pełni się z Tobą zgadzam. W zasadzie to 40stkowe Forum Gildii podpija cewkopłyn już od ładnych paru lat. Do prawdy nie wiem skąd u niektórych ten niepoprawny sentyment zasrywania tego forum pierdołami, zamiast wziąć dupę w troki i przeprowadzić się w jakieś przyjemne miejsce - skonsolidować nasze 40stkowe siły.


A skoro już przy nim jesteśmy - na Forum Gildii padło z Twoich ust stwierdzenie "przechodzę na kanapę i zajmę się forumowym trollingiem :wink: wreszcie nie przegapię żadnego odcinka Tańca z Gwiazdami :)" W jakim stopniu udało Ci się spełnić tą deklarację?

Heh, ano żadnego odcinka Tańca z Gwiazdami nie przegapiłem :D, ale oczywiście załapałem się tylko na ostatni sezon, następnych nie będzie...

Przyznaję, że jak za dobrych, starych, turniejowych czasów, choć może tym razem nie za sprawą pokaźnej sylwetki - nadal wszędzie jest Ciebie pełno. Rozpychasz się wygodnie pomiędzy krążącymi w sieci megabajtami. Najbardziej zainteresowała mnie wiadomość, że w kwietniu załapałeś się na stanowisko Redaktora Merytorycznego w Fabryce Słów. Jako, że dla mnie jest to najlepszy (epicki wręcz) Polski wydawca książek fantasy i science fiction, odebrałem to niejako niczym wniebowstąpienie (przy użyciu pokaźnego dźwigu ma się rozumieć) twej zacnej osoby. Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy i przybliżyć mnie, oraz potencjalnym paczacom jaka jest geneza nawiązania współpracy?

Banalna. Na GV ktoś wrzucił info z FB Fabryki Słów, że szukają kontaktu z fandomem. Skrobnąłem maila, przy okazji pisząc o sobie parę słów. Okazało się, że ktoś tam w Fabryce Emeryta kojarzy - zaproponowali mi wpierw nieco inną fuchę, ale po wymianie kilku maili i konsultacjach z szefostwem dostałem robotę konsultanta - dostaję książkę przed ostateczną korektą i mam wyłapywać wszelkie błędy związane ze światem 40k i ujednoliceniem tłumaczenia - bo zwykłej korekcie może to umknąć. np. gdy w jednym miejscu combat knife jest tłumaczony jako nóż bojowy, a w innym jako nóż szturmowy. No i przy okazji się pochwalę - tłumaczenie wierszyka Karkasy'ego z "Czasu Horusa" jest mojego autorstwa - spodobało się nawet tłumaczowi książki i zaaprobował, jako wierniejsze oryginałowi :).
Współpraca z Fabryką układa się zajebiście - czego przykładem jest logo GV na okładce książki. do tego mam obiecane książki (tudzież inne fanty) jako nagrody w konkursach organizowanych na GV.
No i kończąc temat - zajebista sprawa wziąć w swoje dłonie książkę, której jest się zajebistym fanem, i zobaczyć w stopce redakcyjnej swoje nazwisko. +10cm do długości członka.

W zasadzie jestem raczej zwolennikiem innej formy spędzania czasu. Uważam, że zajebista sprawa wziąć w swoje dłonie członka, którego jest się zajebistym fanem, i zobaczyć ile ma centymetrów. Ukontentowany zabieram się wtedy za czytanie książek, w których stopce widnieją nazwiska moich znajomych... :) Ale nie mówmy o moim członku - temat rzeka.

Z licznych źródeł napływają do mnie informacje o konkursie Story of the Month nad którym trzymasz pieczę niczym Dumbledore nad Hogwartem. Może powiesz mi kilka słów na temat samej idei tego konkursu.

SotM zaczęło się wpierw na blogu Amdora http://portalodultramaru.blogspot.com, gdzie ogłosił konkurs na opowiadanie. wziąłem moją starą historię armii z którejś Wojny Światów, przerobiłem i posłałem. Nie wygrałem, ale ziarno herezji zostało zasiane. Na GV znalazło się paru zapaleńców i tak sobie co miesiąc coś tam klecimy. Przy okazji wyszło, że prócz bycia niepisanym szefem tego konkursu, udaje mi się pisać historyjki, które spotykają się z pozytywnym odzewem.
Pierwotnie miała to być taka wprawka do pisania, a wyszło, że co miesiąc mam okazję poczytać kawał naprawdę dobrego czterdziestkowego s-f. Opowiadanka są krótkie, w sam raz do poczytania na kibelku czy w przerwie w pracy, do czego gorąco zachęcam.
Są też plany, by z czasem wydać to w formie książkowej, ale zobaczymy, czy to wypali. Otwieramy nową aptekę, wszystko rozbija się jak zwykle o koszty :)

Wydanie kilku dobrych opowiadań to znakomity pomysł. Proponuję zaprzęgnąć do pracy pewnego młodego tłumacza, którego tożsamości nie wyjawię ze względów humanitarnych, i przetłumaczyć popularny tytuł Hammer & Bolter na "Młotek i Pociskownik". Była by to wyborna nazwa dla zbioru Polskich opowiadań ze świata czwórki i czterech zer, przesiąknięta klimatem i konsekwentnie osadzona w realiach.

Ponudziliśmy troszkę, to może przejmy do rzeczy. Jak wiesz pasjonują mnie dzikie walki gladiatorów, kończące się odbieraniem analnej cnoty i patroszeniem anusów pokonanym wrogom. Sam też jesteś niezłym ziółkiem w tych sprawach. Niejednego przeciwnika położyłeś na deski, by następnie degustować się jego odwrotem, niczym demoniczny sługa Boga Zarazy. Wspomniałeś, że odchodzisz. Nie było Cię jakiś czas. Aż tu nagle zabłąkany Grunwald i... no właśnie i co z tego będzie? Czyżby przepowiedziany dziesięć tysięcy lat temu upragniony powrót? Czy może raczej ostatnie tchnienie wymierającego gatunku?

Moim ostatnim turniejem miały być Mistrzostwa Europy. udało mi się jednak załapać na jeszcze jeden Grunwald, tak na pożegnanie Vedycji. i przyznam, że wynudziłem się cholernie. nie chodziło o przeciwników czy armie (GK,GK,BA). po prostu jakoś nie czułem już tego pierdolnięcia.



 RIP

Czyli decyzja jest raczej ostateczna. Zdradź mi proszę w takim razie, czy w twoim sercu nie żarzy się nawet iskierka analnego Berserkera? Nie tęskno Ci do turniejowej atmosfery? Mówię o tej z prawdziwego zdarzenia, gdzie drogą eliminacji z przodu zostają tylko najwięksi twardziele, a na końcu malkontenci zwalający winę na rzuty i pecha.

Turniejów brakuje mi tylko ze względu na ludzi - bo ta zgraja śmierdzących chłopów pozwalała mi wyłączyć się raz na jakiś czas z rzeczywistości ("neo, take the red pill!" "nooo! i want a little boy!"). Fajnie było wygrywać, chociaż wiązało się to z grą z ciągle tymi samymi twarzami, nierzadko w niezbyt miłej atmosferze. W zasadzie najlepiej wspominam bitwy, które szybko prowadziły do wielkiego combatu na środku stołu - Afro w Olsztynie czy Szwedzkie BA na ETC. Nieważny był wynik, ważny był rozpierdol!

Zmierzając ku końcowi chciał bym jeszcze poznać Twoje zdanie na temat naszej kochanej Polskiej Sceny Warhammer'a 40,000. Jak oceniasz zmiany, które zaszły i te, które mimo zapowiedzi i szczerych chęci nie zaszły w naszym hermetycznym społeczeństwie?

Pamiętasz, jak gadaliśmy po ETC? "kurde, ale oni wszyscy czysto grają! żadnych wałów! idealne mierzenie!" - pewnie, można się zachwycać grą obcokrajowców, ale podtekst jest dość smutny - zachwycamy się tym, bo Polska wałem stoi. Bo żeby w Polsce być w top10 sezonu, najczęściej nie wystarczy sam skill - trzeba nie dać się zwałować i umieć zwałować przeciwnika. Sam mam na sumieniu wpizdu grzechów, i smutne jest to, że mało kto przyznaje się do wałowania otwarcie. Zamiast grać bitwę na luzie, musisz być skupiony w 200% - 100% taktyka, drugie 100% patrzenie przeciwnikowi na ręce.
To taki główny zarzut, jaki mam do naszej sceny. Wałujemy, i to na potęgę.
Kolejną sprawą jest brak zmiany warty - starzy są za starzy, młodzi przyszli na gotowe i nie umieją / nie chcą ruszyć dupy i przejąć pałeczki. Póki co Liga jakoś istnieje, coś tam się dzieje, więc bądźmy dobrej myśli.

Heh no trudno się nie zgodzić, chociaż miałem okazję przyglądać się TOP 10 w sezonie, w którym wspólnie wybraliśmy się na ETC i uważam, że każdy (nawet Warszawiacy) zasłużył na swoje miejsce w lidze. Dużo bardziej od ciśnienia, czy wymogu skupienia podczas gry wkurwiają mnie faje, z którymi najpierw coś się ustali, a potem w bitwie o wszystko zaczynają kłamać, że niby nic takiego nie mówiliśmy - tylko po to by po przeforsowaniu w obecności sędziego swojego punktu widzenia zrobić mnie w chuja na kolejnym motywie. Miałem kiedyś taką sytuację i w zasadzie już ostrzę pazury na rewanż. Natomiast nie był to nikt, z kim później miałem przyjemność wyruszyć na podbój zagranicznych otworów fekalnych podczas ETC. Myślę, że aby nie dać przeciwnikowi szansy na takie wały trzeba po prostu być samemu dobrym wałkarzem - a raczej zamiast wałować - znać się na rzemiośle na tyle, by wały dostrzegać i przeciwdziałać. Po wspomnianym motywie przygotowałem sobie turniejową listę ustaleń przed bitwą do podpisu dla oponenta i nie ma chuja - już mnie nie wyrucha decyzją sędziego 50/50% :)

Ale, ale... Aby nie kończyć negatywnym akcentem muszę dociec jeszcze jednej sprawy. Jak wiesz wyznaję magię kości. Może nie do końca w typowo zabobonny sposób - po prostu nie lubię kiedy jakaś turniejowa parówa zaburza moje Mojo. Moich kości dotykamy tylko ja i 'Kopyto". Jak z tym u ciebie?

Należę do tzw. szamanów kości (nie pamiętam, kto wymyślił to określenie) - kości często gęsto mnie słuchają. I skłamałbym, gdybym powiedział, że osiągnąłem wszystko w 40k skillem - skill przyszedł wraz z wygranymi. Wygrane przyszły dzięki dobrym rzutom, a dzięki wygranym mogłem grać z najlepszymi i uczyć się od nich.
Miałem swoje turniejowe rytuały - vide kąpiele z moimi kośćmi, i amulety - różowa kosmetyczka na kości, świnki (małe i duża), bluza w kostki czy czapka wikinga. Wierzyłem w ich moc i sprawdzało się - jak było na sali kurwysyńsko gorąco i musiałem na chwilę zdjąć czapkę, od razu przeciwnik kulał jakieś niestworzone rzeczy. Było też takie coś jak tzw. "fluidy chujni", które sprawiały, że moje kości rzucały ciut gorzej, gdy dzieliłem się nimi z przeciwnikiem.

 I tak kończymy ten długi jak diabli wywiad. Liczę na to, że nie ostatni, gdyż na horyzoncie majaczy już sylwetka jednego z tytanów Polskiej Sceny Turniejowej, któremu również posłałem swoje OSIEM PYTAŃ.


Tym czasem wraz z Emerytem zapraszamy Was bardzo serdecznie na Huczną Imprezę Pożegnalną. szczegóły 'TUTAJ'

Pozdro600!
Nazroth

2 komentarze:

  1. Żyrafa z Kinder Niespodzianki, fluidy chujni... Co tu się kurwa dzieje? :D

    Dobre, ale trzeba uważać na psychę odwiedzając tego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. So, so true... No może poza żyrafą. :D

    OdpowiedzUsuń